Artykuł jest więcej niż inspirowany przez obszerną analizę jednego z moich mistrzów – Pawła Caculina – o wdzięcznym tytule „Cost of Adaptation” z 2014 roku.
Patrząc na wysokiej klasy zawodnika sportów siłowych zazwyczaj zwracamy uwagę na jego zewnętrzną aparycję; masywne i rozbudowane uda, szerokie ramiona, sylwetka wolna od rażących wad postawy. Współczesna kultura masowa i sport (szczególnie sylwetkowy) wykreowały kult takiej fizyczności. Również nasza intuicja podpowiada nam, że człowiek ten jest zdrowy, pełny wigoru i pewności siebie.
Jak to wygląda w rzeczywistości? Czy to co widzimy na zewnątrz to cała prawda o naszym ciele i jego sprawności? Czy są jakieś ukryte koszty adaptacji, o których wiemy?
Profesor Bayevsky wysnuł teorię, jakoby 50 do 80% osób znajdowało się w stanie pomiędzy zdrowiem, a chorobą*.
Doktor Mikołaj Amosov nazywa ich „statystycznie zdrowymi”, czyli zdrowymi do czasu kiedy środowisko zburzy ich status quo**.
Nawet jeśli czują się dobrze, potencjalna infekcja może być dla nich bardzo niebezpieczna.
Najlepszy przykład to epidemia Covid-19 i największy odsetek zgonów w grupach osób z nadwagą, cukrzycą i ogólnym słabym zdrowiem.
Paweł Caculin zaproponował eksperyment myślowy: Janusz potrzebuje 3 litrów krwi na minutę w stanie spoczynku, a jego serce jest w stanie pompować krew do poziomu maksymalnie 5 litrów na minutę. Wygląda na to, że wszystko gra. Co jednak, jeśli Janusz poleci na wakacje do Ameryki Południowej i zachoruje tam na dur brzuszny, który podwaja zapotrzebowanie na pobór tlenu? Ponieważ pomiędzy maksymalnymi możliwościami serca,
a jego bieżącą sytuacją jest luka, to Janusz wraca w luku bagażowym w szczelnym worku***.
Jaki jest problem Janusza?
Wspomniany wcześniej Amosov ukuł pojęcie ?the quantity of health,? rozumianej jako rezerwy w naszych systemach. Te rezerwy wskazują, jakie mamy możliwości do adaptacji do trudnych warunków (w układzie oddechowym, krwionośnym, mięśniowym, etc.). Innymi słowy wskazują, jakie mamy szanse na przeżycie.
Gdyby Janusz chciał je trochę zwiększyć, wystarczyłoby, że pływałby godzinę dziennie i poprawił pojemność wyrzutową serca i sprawność całego układu krwionośnego. Mógłby teraz cieszyć się życiem i pokazywać znajomym slajdy z wycieczki.
Ukryte koszty adaptacji
Liczne sowieckie badania, począwszy od lat `70 ubiegłego wieku analizują wyniki jednego z doświadczeń na ludziach poddanych intensywnemu treningowi pływackiemu.
W dużym skrócie wnioski tych badań potwierdzają, że istotnie masa serca wyraźnie po takim reżimie wzrośnie ale jednocześnie spada masa nerek, nadnerczy, czy komórek wątrobowych****.
Innymi słowy intensywny trening poprawił pracę systemu krwionośnego ale jednocześnie zmniejszył możliwości adaptacji innych organów.
Poddając ich później obciążeniu okazało się, że leniwi koledzy, którzy pływali dużo mniej byli bardziej odporni na obciążenia wątroby, czy nerek. Ten fenomen to właśnie „ukryte koszty adaptacji” do dominującego stresora.
Kiedy popyt jest duży, a podaż niewystarczająca to musi dojść do sytuacji przejściowego niedoboru. Obserwujemy takie przypadki w ekonomii ale też niemal w każdym sporcie, a klasycznym przykładem będzie tutaj triada niedoborów w żeńskich dyscyplinach siłowych z kategoriami wagowymi.
Na podstawie tej teorii rosyjski lekarz Martinyuk (zapewne daleki kuzyn naszego Martyniuka) zasugerował nawet eksperymentalną metodę leczenia nowotworów, polegającą na łączeniu diety ubogiej w proteiny i treningowi kulturystycznemu. Wychodząc z założenia, że ciało będzie kanibalizowało własne narządy, żeby sprostać potrzebom adaptacji mięśni do wysiłku, doktor zasugerował, że może to sprowokować organizm do ataku także na komórki rakowe*****.
Wracając jednak do sportu, musimy wziąć pod uwagę fakt, że każda wysoka specjalizacja nie ma nic wspólnego ze zdrowiem. Duża część kosztów jakie poniesiemy, żeby zaadaptować się do treningu zabierze nam możliwości w innym obszarze. Nie ma na to rady, nie da się tego obejść. Możemy tylko minimalizować skutki uboczne tego procesu.
Jak?
1. Solidny fundament, czyli najpierw GPP
Tal długo jak to możliwe unikać wczesnej specjalizacji. Im bardziej niedojrzały organizm, tym większe i bardziej dalekosiężne będą ewentualne jej skutki uboczne.
2. Unikać przyspieszania procesu za wszelką cenę.
Trenowanie w sposób umiarkowany spowoduje, że będziemy w stanie trenować znacznie dłużej. Szansa na osiągnięcie złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich mocno spada ale szansa na życie w dużym komforcie, bez bólu mocno rośnie.
3. Zadbać o sprawność w innych obszarach.
To prawda, że siła jest matką wszystkich cech motorycznych i warto na nią postawić. Jednak obok możliwości siłowych naszego ciała nie powinniśmy zaniedbać także sprawności sercowo-naczyniowej, elastyczności, czy koordynacji. Adaptacja do zimna (hartowanie), adaptacja do ciepła (sauna), czy trening na świeżym powietrzu są równie istotne dla zdrowa, jak dorzucenie kolejnych kilogramów do sztangi.
Sowieckie i amerykańskie eksperymenty jednoznacznie wskazują, że umiarkowany wysilek fizycznym prowadzi do wyraźnych spadków ryzyka choroby i urazów, a także przyspiesza tempo regeneracji i leczenia.
Profesor Zimkin podsumował to „aktywność mięśniowa zwiększa możliwości do adaptacji do niespecyficznych stresorów, takich jak hipoksja, niektóre trucizny, materiały radioaktywne, infekcje, czy szok termiczny” ******. Wszystko dotyczy jednak tylko umiarkowanej aktywności fizycznej, która zdecydowanie stymuluje nasz układ odpornościowy.
Konkluzja
Jak to wszystko ugryźć w całość? Jakie wnioski możemy wysnuć dla siebie jako zawodnicy lub trenerzy?
Przede wszystkim potrzebna jest nam świadomość, że ludzka sprawność jest dalece bardziej złożona niż to jak wyglądają proporcje naszych mięśni oraz jak nisko uda się zejść z procentowym zatłuszczeniem.
Nasza sprawność nie może być postrzegana przez nasz total, wynik sportowy, czy zdobyte trofea. W przeważającej części przypadków nie opłaca się inwestować naszych zasobów w rozwój w bardzo wąskiej sportowej specjalizacji, a dużo korzystniej byłoby budować bardzo solidną podstawę piramidy naszych możliwości wysiłkowych.
Nawet jeśli ktoś zdecyduje, że chce poświęcić swoje życie na doskonalenie siebie samego w wybranym sporcie, to mając wiedzę o ukrytych kosztach takiego wyboru może po drodze odsunąć nieco w czasie negatywne konsekwencje i spojrzeć szerzej na swój potencjał. Nie zaniedbać podstaw i dostrzegać zbliżające się problemy.
Niech trójboista częściej w planie rocznym uwzględni czas na poprawę kondycji, a maratończyk nauczy się siadać, wspinać, czy trzymać wysoko gardę.
W pracy trenera – o ile nie zajmujemy się zawodowcami, którzy są gotowi zapłacić cenę za mistrzostwo – unikajmy fiksacji na jednej dyscyplinie, a szukajmy dużo szerszej perspektywy.
Link do oryginalnej wersji artykułu oraz części przypisów:
https://www.strongfirst.com/the-cost-of-adaptation/
Copywriting: Krzysztof Bajera